Nasi ulubieni podróżnicy podzielili się z nami swoimi pierwszymi przeżyciami z Kuala Lumpur. Jeśli chcecie się dowiedzieć czegoś o tym, jak wygląda stolica Malezji, kliknijcie „Czytaj dalej”!
Witaj przygodo!
Trzy, dwa, jeden… lądujemy w Kuala Lumpur! Stolica Malezji wita nas ponad trzydziestopniowym upałem i wilgotnością sięgająca 95%. Już z okna samolotu widzieliśmy cale lasy palm, a w oddali ogromne, wysokie drapacze chmur w centrum miasta. Jesteśmy! Udało się. Nasze marzenie o dalekiej, egzotycznej podroży właśnie zaczyna się spełniać. Co nas czeka? Na pewno wiele niespodzianek.
Pierwsze malezyjskie wrażenia
Malezja to zupełnie inna bajka. Z jednej strony stanem i ilością dróg przebija Polskę niesamowicie, z drugiej natomiast urzeka typowo azjatyckim klimatem pełnym chaosu. Żyją tu obok siebie Chińczycy, Malajowie oraz Hindusi. Ta wybuchowa na pierwszy rzut oka mieszanka zdaje się jednak świetnie współgrać. Pierwszy rzut oka na Kuala Lumpur nocą (bo wtedy lądujemy) i już jesteśmy oczarowani. Miliony świateł i górujące nad miastem swego czasu najwyższe 2 wieże na świecie – Petronas Towers, robią na nas ogromne wrażenie. To już chyba nie sen, naprawdę zaczynamy nasza podróż.
Kuala Lumpur
Ogromne, zatłoczone miasto, podzielone na kilka charakterystycznych dzielnic to świetne miejsce na poznanie kultury całej południowo-wschodniej Azji. Dzielnica chińska, w której śpimy ma niesamowity klimat. Czerwone lampiony, chińskie knajpki i stragany, a do tego tanie hostele – tego właśnie szukaliśmy. Nie przeszkadzają nam nawet karaluchy i kilka szczurów, ktore wieczorami grasują po ulicach miasta. Można się do tego przyzwyczaić:) Little India z kolei to dzielnica, w której naprawdę można poczuć się jak na ulicach Delhi. Prawdziwe tłumy ludzi, naganiacze i zapach ostrego curry robią swoje. Po dłuższej chwili mamy już dość. Nasze kroki kierujemy wiec do parku i tu odpoczywamy od zgiełku miasta.
Couchsurfing w Malezji? Tak!
Po dwóch dniach mieliśmy już dosyć wielkiego miasta. Zwiedziliśmy już największe atrakcje Kuala Lumpur, nawdychaliśmy trochę spalin, postaliśmy w ulicznych korkach oraz naczekaliśmy się w kolejkach do metra. Chociaż Kuala Lumpur jest świetnym miastem, w którym chyba nie da się nudzić, postanowiliśmy się udać za miasto. Tym bardziej, ze dzięki portalowi couchurfing, poznaliśmy pewnego sympatycznego Chińczyka – Ze Tonga, który wraz ze swoja (liczna dodajmy) rodzina mieszka w pobliskim Klang. Postanowiliśmy wiec go odwiedzić. Trzydniowa wizyta w domu państwa Leow zaowocowała w kolejne kilometry przebyte w okolicy, chińskie wróżby i chyba kilka kilogramów do przodu:) Ponieważ jedzenie w restauracjach w Malezji jest bardzo powszechne i praktycznie nikt tu nie gotuje, miejscowi wiedza, gdzie dobrze zjeść. Dzięki naszym gospodarzom mieliśmy okazje spróbować dan kuchni indyjskiej, tajskiej i przede wszystkim chińskiej. Przepyszne owoce morza, chińska herbata, egzotyczne owoce i… kurze łapki, jako ulubiony chiński smakołyk – wszystko to zagościło na naszym stole! Az boimy się, co będzie dalej:)